Podróżowanie w czasie pandemii
Jak to zwykle bywa…
Zupełnie nie tak miało być. W grudniu 2019 wyruszyłam z Polski na południe Hiszpanii, gdzie – po raz już któryś z kolei – ze szczura lądowego uległam transformacji w rasową żeglarkę i kolejnych kilka miesięcy spędziłam na morzu. Z Hiszpanii na Wyspy Kanaryjskie, z Wysp Kanaryjskich na Wyspy Zielonego Przylądka, z Wysp Zielonego Przylądka na Małe Antyle… Dalej miało być: z Małych Antyli na Wielkie Antyle, stamtąd na kontynent północnoamerykański i później już prosto przez wschodnie Stany Zjednoczone do Kanady. Ale w międzyczasie nastąpił marzec 2020 i plany podboju Karaibów wzięło licho. Miałam być na morzu, a zostałam – dosłownie – uziemiona, na lądzie, na mojej starej, jarej Gwadelupie. Bez adresu, znajomości (znajomi ze studiów już dawno zdążyli się stąd wyprowadzić), czy perspektyw. A zatem, konieczna była improwizacja.