Jedną z rzeczy, które najbardziej cenię w autostopie, jest możliwość poznania mieszkańców odwiedzanej okolicy. To zwykle dzięki takim spotkaniom trafiam do najciekawszych miejsc, o jakich żadne przewodniki turystyczne nie wspominają. Dzięki tubylcom dowiaduję się też rzeczy, o których samodzielnie nigdy nie przyszłoby mi do głowy szukać więcej informacji.
Oaza historii na jałowej ziemi
Od lat miło wspominam pewien zbieg okoliczności, który poskutkował nawiązaniem przyjaźni z Donną, mieszkanką stanu Utah w USA. Łapałam akurat stopa przy zapomnianej i pokrytej kurzem drodze przez środek pustyni. Łączyła ona szereg maleńkich miejscowości, liczących sobie co najwyżej kilkuset mieszkańców, a ruch na niej był tak gęsty jak sieć autostrad w Polsce.
Donna, około 50-letnia gospodyni domowa, nigdy wcześniej nie zabierała ze sobą autostopowiczów, ale widok małej blondynki z wielkim plecakiem, czekającej samotnie na zbawienie pośrodku pustyni, wybił ją z rytmu, zbił z tropu i zaprowadził na manowce. Instynkt macierzyński skoczył gwałtownie jak adrenalina u popisującego się przed dziewczyną nastolatka. Od tej pory nie miałam już wyboru – musiałam stać się jej podopieczną na jeden dzień.
W drodze do miasteczka Emery, gdzie Donna mieszkała z rodziną, zboczyłyśmy nieco z trasy w głąb rozgrzanej jak piec skalistej pustyni. Moja przewodniczka bardzo chciała mi pokazać okolice, w których spędzała swój wolny czas jako nastolatka. W kamienistych zakamarkach znajdowała miejsce do przemyśleń i zjednoczenia z naturą, tu znajdowała odpowiedzi na ważne pytania i ukojenie w trudnych momentach.
Labirynt wspomnień z młodości
Wysiadłyśmy z samochodu i ruszyłyśmy wzdłuż niewielkiej doliny, w dole której można było się dopatrzyć cienkiej wstążki pustynnego strumyka (o ile dostatecznie wytężyło się wzrok). Podziwiałam zwinność Donny, gdy z łatwością pokonywała zwaliste głazy. Już wiele lat minęło, odkąd po raz ostatni udała się do swojego sekretnego miejsca i co jakiś czas, w trakcie naszej wędrówki, musiała się rozglądać dookoła, aby przypomnieć sobie drogę. Porównywała kształty wielkich bloków skalnych, odległość dzielącą je od strumienia i przywoływała w myślach ten konkretny widok, to szczególne ułożenie wszystkich elementów, które skrywało w sobie tajemnicę.
Gdy dotarłyśmy na miejsce, Donna była cała podekscytowana, a ja… zawiedziona. Ujrzałam bowiem wielki, płaski głaz i nic więcej. Domyślałam się, że w wierzeniach Indian sprzed wieków musiało istnieć mnóstwo obiektów, które obdarzano czcią, a konkretne znaczenie danego elementu natury było zrozumiałe jedynie dla jego wyznawców. Zaraz zdałam sobie jednak sprawę, w jak wielkim byłam błędzie.
Tajemny szyfr czy warsztat artystyczny?
Tajemnica skały skrywała się z jej drugiej strony. Ujrzałam wielką, płaską powierzchnię, całkowicie pokrytą setkami rysunków. Wśród nich widniały figurki ludzkie, zwierzęce, chimery, faliste linie i liczne nierozpoznawalne sylwetki. Tę fantastyczną rozsypankę scalała wielka tęcza umiejscowiona w samym centrum. Miejsce, które pokazała mi Donna, nazywało się Rochester Rock Art Panel.
Piktogramy, bo taka jest właściwa nazwa tego typu rysunków naskalnych, zostały utworzone poprzez zdrapanie wierzchniej części skały, przekształconej przez warunki meteorologiczne, i odsłonięcie warstwy spodniej, dzięki czemu dany kształt jawi się jako jaśniejszy od tła. Najprawdopodobniej twórcami rytów byli przedstawiciele kultury Fremont, egzystującej w stanie Utah od siedmiuset do dwóch tysięcy lat temu.
Zrozumieć przekaz
Jakie znaczenie nadają dziś tym obrazom znawcy? Rysunki miały spełniać dwie podstawowe role. Po pierwsze, stanowiły zapis ważnych wydarzeń plemiennych i rytualnych. Stąd liczne postacie łączące elementy ludzkie i zwierzęce, tak bardzo zresztą nam znajome z o wiele mniej odległych miejsc, jak na przykład francuskie groty Lascaux czy Chauvet. Po drugie, zawierały mapy obszarów polowań oraz występowania wody na pustyni. Często powtarzającym się motywem są węże. Według jednej z interpretacji falista forma węży była kojarzona z serpentynowym torem rzek, dlatego też obecność wężowych kształtów wśród naskalnych rysunków świadczy o istnieniu w pobliżu źródeł wody. Według Donny kierunek wskazywany przez głowę węża służył dawniej niczym strzałka na dzisiejszych odbiornikach GPS, i prowadził prosto do życiodajnego napoju. W Rochester Rock Art Panel jej teoria bez wątpienia się potwierdzała.

Formy skalne pod rysunki nie były wybierane przypadkowo. Falista linia zdobi skałę w formie głowy węża.
Jak w hipnozie przyglądałam się po kolei wszystkim figurom, chcąc zrozumieć ich przekaz. Dzisiejsze interpretacje możemy traktować jako jedne z niezliczonych tłumaczeń. Możemy wyobrażać sobie, jakie myśli potrzebowali wyrazić przedstawiciele dawno przeminionych ludów. Podobnych skał w całej Ameryce Północnej jest mnóstwo. Sam tylko stan Utah może się poszczycić setkami lub nawet tysiącami, według różnych definicji, podobnego typu obiektów. Za każdym razem, gdy staję na wprost zapisu myśli kultury tak odmiennej od mojej, czuję się jak podróżnik w magicznym wehikule czasu. Czuję obecność twórców.
Napiszcie w komentarzach, czego dopatrzyliście się w indiańskich rysunkach, i jakie są Wasze interpretacje ich znaczeń. Kto wie, może wśród nich znajdzie się jedna idealnie odpowiadająca zamysłowi twórców?