Gdy po raz pierwszy ujrzałam jacht, na którym miałam spędzić najbliższych około 10 dni, oniemiałam. Toż to był najprawdziwszy jacht od eskpedycji polarnych! I owszem, dwa razy zawitał na Antarktydę w latach osiemdziesiątych. Posiadał dwa solidne maszty, niezniszczalny aluminiowy kadłub, 47 stóp długości i baardzo przestronne wnętrze wyłożone ciemnym drewnem. No czegóż chcieć więcej?!
Rapa Nnu, bo tak został mianowany ten jacht, został wybudowany we Francji w 1981 roku. Błąd ortograficzny w nazwie jest zamierzony i wynika z problemów z rejestracji natury czysto biurokracyjnej – inny jacht miał taką samą nazwę (Rapa Nui) i sam ten fakt wywołał masę kłopotów. Dziś sądzę, że nikt już nie zawraca sobie tym głowy, bo mnogość jachtów w każdej marinie praktycznie uniemożliwia nadawanie wyłącznie unikatowych nazw. Rapa Nui to rdzenna nazwa Wyspy Wielkanocnej, uważanej za jedno z najbardziej oddalonych od cywilizacji miejsc na świecie. Idealna nazwa dla żaglówki!
Pierwszy właściciel, Francuz Patrick, kupił ten jacht o modelu DALU 47 w celu zorganizowania swojej prywatnej ekspedycji żeglarskiej z Francji na Antarktydę. Po przekroczeniu oceanu zatrzymał się na jakiś czas w Brazylii, gdzie spotkał Brazylijczyka Amira Klinka, który szybko stał się zafascynowany pomysłem, ekspedycją i jachtem Patricka. Patrick jednak kontynuował podróż na pokładzie Rapa-Nnu sam, bo takie było jego pierwotne założenie. Zaś Amyr Klink nie mógł przestać śnić o Antarktydzie i o ekspedycji, kupił zatem bilet na statek i popłynął spełniać swoje marzenia. Na miejscu, cudownym zrządzeniem losu, ponownie spotkał Patricka. Francuz, widząc pasję i fascynację Amyra, zaproponował mu wówczas, aby po gruntownym doświadczeniu lodowego kontynentu, wrócili do Brazylii razem na pokładzie Rapa-Nnu.
Tak też się stało, a jako że po przybiciu do Brazylii misja Patricka została zakończona, postanowił sprzedać swój jacht Rapa-Nnu i, ku wielkiemu zaskoczeniu, pierwszym chętnym nabywcą był… Amyr Klink. Wkrótce po nabyciu skarbu, entuzjazm Amyra jednak nieco zmalał. Gdy znalazł się sam na sam na pokładzie tak dużego jachtu, uznał, że trochę to dla niego zbyt szalone, mieć na głowie dwa maszty, czyli dwa groty, do tego dwa foki, i jeszcze sterować, kontrolować radio, radar i trasę, czyli mapy i GPS lub sekstant, przy tym doregulowywać żagle i jeszcze jeść, spać i chodzić do toalety. Co to, to nie, szaleństwo ma swoje granice. Znalazł zatem sponsorów i zabrał się za budowę nowej łodzi, mniejszej, z jednym masztem, ale w całości bazowanej na kadłubie Rapa-Nnu, jako wyśnionym jachcie do ekspedycji Amira.
Budowa nowego jachtu zajęła mu kilka lat, ale w końcu zrealizował swoje marzenie, i wypłynął samodzielnie na Antarktydę. Dotarł cało i zdrowo, spędził tam dłuższy czas, aż go w końcu zastała zima. Antarktyczna zima. I świeżo wybudowana łódź specjalnie do tej ekspedycji, utknęła w lodzie. Amyr Klink nie miał szansy się ruszyć z miejsca przez kolejnych wiele miesięcy. Ale musiał coś jeść. Wówczas zaświtał mu w głowie wspaniały pomysł. Nie zamierzał opuszczać swojego jachtu, zamiast tego postanowił powołać znów do życia wcześniej opuszczoną Rapa-Nnu. Wezwał pomoc w Brazylii i zatrudnił pewnego Brazylijczyka, aby wziął Rapa-Nnu, załadował na jej pokład tyle jedzenia, węgla i niezbędnych do przetrwania przedmiotów, ile może, i przypłynął do niego na Antarktydę. W ten oto sposób Rapa-Nnu raz jeszcze zawitała do wiecznych lodów.
Misja ratunkowa się powiodła, ale Amyr Klink jeszcze przez kolejnych wiele miesięcy trwał na Antarktydzie na pokładzie swojego niedużego jachtu, zakutego w końcu w bryłę lodową, paląc w mini-piecyku i czekając na roztopy oraz przeżywając przygodę swojego życia. Choć gdybym była na jego miejscu, nie wiem czy bym się była w stanie z takiej przygody bardzo cieszyć. W trakcie raczej nie, ale po fakcie i ocaleniu pozostaje jakże fenomenalny temat do opowiadań! Samotny facet zakuty ze swoim jachtem w bryłę lodu na Antarktydzie przeżywa tak rok i w końcu wraca do ojczyzny. Chwytliwe!
Brazylijczyk od dostawy na szczęście nie dał się zakuć w bryłę lodową, i szczęśliwie wrócił do Brazylii na pokładzie Rapa-Nnu, zaraz po dokonaniu swojej misji. Gdy po roku wrócił również Amyr Klink, sprzedał swoją wybawczynię Rapa-Nnu, i wówczas została on kupiona przez rodzinę Araujo, z której przedstawicielami miałam lada dzień wypłynąć w rejs po nieco innym, od antarktycznego, środowisku – Karaibach.
Dla Amyra Klinka jednak nie był to koniec przygód, o nie. Dokonał jeszcze wielu kolejnych szaleństw, już nie wspominając o tych, które zrealizował przed rejsem na Antarktydę. Brazylijczyk o prawdziwie awanturniczej krwi. Lodowy kontynent odwiedził jeszcze wiele razy ze swoją rodziną. Całkiem sam zaś przeżeglował cały Atlantyk wzdłuż, pomiędzy Arktyką a Antarktydą, oraz przepłynął go wszerz, z Afryki do Brazylii, na pokładzie małej łódki wiosłowej, bez pomocy silnika czy wiatru, a jedynie o sile własnych mięśni. Przeprawa ta zajęła mu 100 dni, i nawet napisał o niej książkę, zatytułowaną „100 dni pomiędzy morzem a niebem”. W trakcie tej konkretnej wyprawy wykalkulował, że jeśli z jakiegoś powodu nie byłby w stanie wiosłować dalej, prądy oceaniczne w kierunku w którym zmierzał, po paru kolejnych miesiącach prawdopodobnie same zepchnęłyby go do Ameryki Południowej. Tylko czy starczyłoby mu zapasów, czy też radziłby sobie jak ten Pi Patel?
Hej Książki Klinka nie czytałam, ale najpewniej jest tak, jak mówisz. Swój wpis oparłam na opowieściach Brazylijczyków, ale może coś pomieszali. W każdym razie jestem pewna, że wspominali o dostawie zapasów. Dziękuję za miłe słowa ; )
Mieszkajac niegdys w Brazylii zdarzylo mi sie dostac na urodziny ksiazke Amyra Klinka „Paratii entre dois polos” opowiadajaca o tej ekspedycji. Czytalem ja dosc dawno wiec nie pamietam czy Rapa Nnu przyplynela spontanicznie odwiedzic kumpla czy tez dowiezc jakas czesc ale na pewno nie chodzilo o zaopatrzenie w zywnosc czy opal ani ratunek z lodu. uwiezienie w lodzie bylo zaplanowane (choc raz musial lod ciac pila spalinowa na wiele kawalkow kry ale to mialo zwiazek z dryfem lodu) i lodz byla zaopatrzona w porozumieniu z jakims specem od odzywiania na caly czas ekspedycji. Amyr spedzil w owej zatoce okragly rok (oczywiscie zatoka zamarzla jeno na kilka miesiecy) po czym poplynal na Spitsbergen zahaczajac bodajze o Wyspy Owcze i dopiero wrocil do Brazylii. Nie wiem na jakie jezyki byly tlumaczone jego ksiazki, ale goraco polecam.
A w kwestii nazw jachtow nic sie nie zmienilo. Powtarzajace sie nazwy maja inne bandery.
A w ogole to fajnie piszesz.
Pozdrawiam
Carlito