Z Chicago przez Seattle do Anchorage, czyli największego miasta Alaski, jest około siedmiu tysięcy kilometrów – żeby łatwiej było to sobie łatwiej wyobrazić, przenieśmy się na chwilę na mapę Europy. Gdyby naszkicować trasę z Casablanki w Maroku aż do Nordkapp na północy Norwegii – to trzeba by do tego dodać jeszcze tysiąc kilometrów i mielibyśmy odległość Chicago-Anchorage. Pokonanie tej trasy autostopem było moją misją. Sama ją przed sobą postawiłam, mając blade pojęcie na temat szans na jej wypełnienie. Ale wyznaję taką filozofię, że zazwyczaj lepiej nie zapoznawać się na zapas z trudnościami, jakie mogą nas spotkać, bo po co się zniechęcać? Wierzę, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a podróżowanie na żywioł jest moim… żywiołem. W cyklu kolejnych opowieści opisuję czego po drodze doświadczyłam, co zobaczyłam, czego się nauczyłam i w jakie tarapaty popadłam. Czy misja się powiodła? Zapraszam w podróż śladami moich wrażeń.
Na sam początek: słów kilka o celu podróży.
Sama nazwa Alaska wzięła się od słowa Alayeska, które w języku Atabasków znaczy Wielka Ziemia na Zachodzie. Gwoli ścisłości, Atabaskowie to nie jest plemię indiańskie, tylko ogromna grupa plemion zamieszkujących zachodnią część całego kontynentu północnoamerykańskiego.
Alaska jest drugim najmłodszym stanem USA, a zarazem największym i o najmniejszej gęstości zaludnienia. Obejmuje najdalej na zachód i na północ wysunięte punkty Stanów Zjednoczonych, ale co ciekawe, znajduje się na niej też najdalej na wschód wysunięty fragment kraju – a to dlatego, że część archipelagu Aleutów, który należy do Alaski, znajduje się już na półkuli wschodniej, za południkiem 180 stopni.
Gdyby terytorium Alaski razem z wyspami na południowym zachodzie i południowym wschodzie nałożyć na kontynentalną część USA, to okazałoby się, że Alaska sięga od Pacyfiku aż po Atlantyk. Do tego jeszcze linia brzegowa tego stanu jest dłuższa niż linia brzegowa całej reszty kraju.
Pomimo tego, że obecnie Alaska ma najmniejszą gęstość zaludnienia w Ameryce Północnej, to z całych dwóch Ameryk została ona zaludniona najwcześniej, kiedy to ludy syberyjskie przywędrowały z Azji przez cieśninę Beringa.
I jakim to sposobem Alaska znalazła się w posiadaniu Stanów Zjednoczonych? Pierwszym białym człowiekiem na alaskańskiej ziemi był Duńczyk, Vitus Bering, który postawił tam swoją stopę w roku 1741. Odkrył on, że to miejsce jest bogate w futrzastą zwierzynę, a że futra były cenne, wieści szybko dobiegły do Rosji. W drugiej połowie osiemnastego wieku Rosjanie założyli na Alasce kilka miast, i tak polowali przez następnych kilkadziesiąt lat, aż do drugiej połowy XIX wieku, kiedy to Rosja popadła w problemy gospodarcze. Wtedy jedynym ratunkiem dla imperium była sprzedaż teoretycznie już wyeksploatowanego terytorium, i tak też się stało.
W 1867 roku amerykański sekretarz stanu William Seward kupił Alaskę za nieco ponad siedem milionów dolarów, co odpowiada cenie trzech centów za hektar. Jego rodacy zdecydowanie nie byli zadowoleni z transakcji, uważali ją za marnotrawstwo publicznych pieniędzy, i do tego nazywali ją „szaleństwem Sewarda” lub nawet „lodownią Sewarda”, myśląc, że nigdy nie będzie z tej ziemi użytku.
Ale jak można się było spodziewać, narzekania nie trwały zbyt długo, bo już w 1880 roku odkryto na Alasce żyłę złota, założono tartaki i spółki rybackie, Amerykanie się bogacili, a Rosjanie pluli sobie w brodę, że za taki bezcen sprzedali Taki skarb. Do unii Alaska została przyłączona dopiero w 1959 roku, pół roku przed Hawajami. W międzyczasie odkryto tam jeszcze ogromne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, więc ludzie przybywają teraz na Alaskę zarówno w poszukiwaniu przygód oraz spokoju, jak i bogactwa.