Gdy podróżuje się przez wiele miesięcy, nawet najlepsze przygotowania mogą nie wystarczyć i bywa, że musimy improwizować. Tak zdarza się często chociażby w kwestiach zdrowotnych. Złapanie bakcyla w podróży z pewnością nie należy do przyjemności, ba, wielu podróżnikom taka ewentualność spędza sen z powiek. Oczywiście są sposoby, aby zapobiegać niechcianym lekarskim perypetiom w trakcie egzotycznego wojażu, ale nie zawsze się sprawdzają. Można przygotować najbardziej uniwersalną apteczkę, zdolną uleczyć i z kataru, i z tropikalnego robactwa, ale żadna niewidzialna tarcza nie powstrzyma przed wproszeniem się do nas jakiegoś ustrojstwa, jeśli akurat będzie miało na to ochotę – a bo u nas wygodniej niż u sąsiada, a bo jadłospis lepiej dostosowany.
No i oto złapałam infekcję, daleko od domu, bo w Kolumbii. Jako typowa Polka postanowiłam jednak leczyć się sama. Wykonałam badanie na własne zlecenie, dowiedziałam się jakiego mi trzeba antybiotyku, i tym sposobem obyło mi się bez wizyt u panów w białych fartuchach, którzy za wypisanie recepty wystawiają rachunek na niebotyczne kwoty. Tutaj jednak pojawił się problem. Miałam wszystko, czego mi było trzeba, tylko jak zdobyć lek, i to antybiotyk, bez oficjalnego świstka?
Ułożyłam podstępny plan – zamierzałam zdobyć gmach barranquillskiej apteki odpowiednim przemówieniem. Idę więc, i łamaną, bo jeszcze nie wyćwiczoną na początku podróży hiszpańszczyzną opowiadam, tłumaczę i argumentuję, dlaczego należy mi się ich specyfik, chociaż oficjalnie nie mam do niego prawa. Nie dawałam zbyt wielkiej szansy na powodzenie tego genialnego planu. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy w odpowiedzi usłyszałam, że po co się tak produkuję, skoro mogę kupić wszystko, co tylko mi się podoba, i żadne papiery nie są mi potrzebne! Czasami tak sobie myślę, że w naszej pięknej Polsce kwestie zdrowotne bardziej należą do gestii władz aniżeli nas samych, i to w niezdrowej proporcji. W tutejszej aptece wyłożono przede mną różne specyfiki, do koloru, do wyboru, pozwolono mi zaczytać się w składzie każdego z nich, a następnie wybrać ten, co mi najbardziej przypadł do gustu, zapłacić i cieszyć się nabytkiem bez zbędnych formalności.
Obyło się bez białych fartuchów, bez wielogodzinnych kolejek, bez astronomicznych rachunków i bez tego wszystkiego, za co nie lubimy lekarzy. Z ciekawości spytałam czy w Kolumbii podobna procedura ma zastosowanie przy zakupie absolutnie wszystkiego, co posiada apteka. Odpowiedź była twierdząca, nawet psychotropy można włożyć do koszyka, i zapłacić przy kasie jak za opakowanie witaminy C. No i owszem, czasami zdarzy się i taki, co zagustuje w specyfikach, i będzie się nimi żywił jak chlebem, ale w takich sytuacjach działa już dobór naturalny.
Podobny patent zdecydowanie by nie przeszedł w wielu innych krajach, dlatego, drogi czytelniku, gdy wybierasz się do dowolonego państwa w daleką podróż, lepiej bądź przygotowany na wszelką ewentualność. W nie tak odległej i również latynoskiej Panamie, znajomy musiał spędzić równą dobę w wielkim szpitalu pośród pacjentów OIOMU, rozmawiając kolejno z 20 osobami, ażeby otrzymać jeden prosty, dobrze znany sobie antybiotyk na zakażenie bakteryjne wywołujące biegunkę…