Hej, hej, jak tam przygotowania do świąt? Całkiem z nienacka, nie wiedzieć czemu, pojawiło się w mojej głowie pewne wspomnienie, którym pragnę się z Wami podzielić. Opowiada ono o tym, jak nie wszystko zawsze jawi się takim, jakim się być wydaje…
Tarapaty w autostopowej podróży są nieodzowne. To dzięki nim można przeżyć najwspanialsze przygody! Krótko to ujmując, jeśli jeździsz po świecie autostopem i ani razu nie miałeś problemów, to znaczy, że źle to robisz.
W tarapaty czasami się wpada samemu, a czasami wciąga nas w nie ktoś inny. Ta druga opcja jest mniej zabawna, ale takie jest życie. Gorzej, gdy te tarapaty wydarzają się, gdy pędzisz na samolot. Samolot, który za kilka dni wylatuje z lotniska oddalonego o pięć tysięcy kilometrów. A na przejściu granicznym akurat strażnicy mają za dużo wolnego czasu i bardzo chcą ci go poświęcić.
Sąsiedzi z dalekiej północy
Taka sytuacja przytrafiła mi się w drodze powrotnej z Alaski do Chicago. Podróżowałam wówczas z J. Na ogromnych przestrzeniach Alaski i przy jej niezmierzonych odległościach, wspaniale jest mieć kompana do duchowego wsparcia. Zwłaszcza, gdy utkniesz w maleńkim ghost town, oczekując na autostop przez dziesiątki godzin albo nawet… dni.
Granica między amerykańską Alaską a Kanadą jest nieco koślawa. Aby przejechać z północnej, największej części Alaski, do południowej, najgęściej zamieszkanej, trzeba wyjechać z Alaski do Kanady, i z powrotem wjechać do Alaski – bo tak przebiega jedyna uczęszczana droga.
Moje wyobrażenia co do uczęszczanej drogi zdecydowanie jednak odbiegały od napotkanej rzeczywistości. Ruch drogowy obfitował mniej więcej w jeden pojazd na godzinę (co i tak nie jest złym wynikiem, w końcu pierwszą zasadą pozytywnego sposobu myślenia jest założenie, że zawsze mogłoby być gorzej). Kawałek przed granicą alaskańsko-kanadyjską, udało nam się załapać na stopa z sympatycznym starszym panem. Jechał on akurat na spotkanie ze znajomymi pokerzystami do Whitehorse, stolicy kanadyjskiego regionu Jukon. Miły dziadek był już na emeryturze i lubił sobie podkręcić nieco poziom adrenaliny ryzykownymi zabawami w gronie przyjaciół.
Kiedy nie wszystko jest takie, jakim się być wydaje
Do granicy po stronie kanadyjskiej zajechaliśmy około jedenastej w nocy. Cieszyliśmy się, że mamy transport na kolejnych 300 kilometrów aż do Haines Junction, kiedy to nasze drogi ze starszym panem miały się rozejść. Podjechaliśmy pod budynek celników i nie wysiadając z auta okazaliśmy paszporty. Wszystko grało. Już gotowaliśmy się do odjazdu, kiedy to celnik nas powiadomił, że chwilowo musi zatrzymać nasze dokumenty i zaprosił nas do środka na kontrolę. Popatrzyliśmy po sobie z J. Nie mieliśmy w bagażu absolutnie nic niedozwolonego, wszystkie nasze papiery były przejrzyste, nic nie przeskrobaliśmy. Co im się w nas nie podoba? Być może problem stanowił fakt, że byliśmy autostopowiczami zza granicy, co samo w sobie mogło wzbudzać niemałe podejrzenia. Starszy pan również popatrzył po nas, ale wydawał się być zupełnie nieprzejęty. Ufał nam, bo inaczej przecież nie zechciałby nas zaprosić do swojego samochodu.
Siedziba celna na tym odludziu wyglądała zaskakująco profesjonalnie, w porównaniu do innego przejścia bardziej na północy, przez które wjechaliśmy na Alaskę kilka tygodni wcześniej. Miała betonowe ściany, przesuwane drzwi, wygodne ławeczki. W szklanych szafach stały eleganckie eksponaty różnych pamiątek z podróży, które służba wcześniej zwędziła turystom. Można tam było podziwiać szkielety koralowców, trofea myśliwskie chronionych gatunków czy figurki z kości słoniowej. O ile trofea myśliwskie wywożone z Alaski raczej nie należą do rzadkości, o tyle nieodgadnioną zagadką pozostaje obecność koralowców czy kości słoniowej. Kto wie, może jednak zwolennicy teorii spiskowych jeszcze nie dotarli do tego głęboko chronionego sekretu, jakoby na Alasce znajdowały się podziemne korytarze wiodące aż do Afryki i Australii.
Jako pierwszy na przesłuchanie został zaproszony nasz kierowca. Czekaliśmy w wielkim stresie na naszą kolej, przypominając sobie każdą jedną rzecz, jaką mamy w naszych plecakach. O dziwo, nie zabrano nam bagaży od razu, dając nieopatrznie szansę na obronienie się, gdybyśmy w jakimś odmiennym wymiarze rzeczywiście byli przemytnikami. Zostawała jednak kwestia zatrzymanych paszportów. Czego takiego dopatrzyli się w naszej podróżniczej przeszłości, co im się tak nie podobało? Domyślaliśmy się, że za zamkniętymi drzwiami pomieszczenia przesłuchań, miły starszy pan musiał odpowiadać na pytania dotyczące spotkania z nami. Co sprawiło, że nam zaufał, czy zdawał sobie sprawę, że możemy tu być nielegalnie, czy jest świadom konsekwencji przemytu zbiegów?…
Długie chwile niepewności
Przesłuchiwanie przeciągało się w nieskończoność. Wraz z J zupełnie nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale w końcu nadeszło rozwiązanie w postaci jednego ze strażników. Podszedł do nas, z uśmiechem wręczył nam paszporty i powiedział, że do najbliższej miejscowości oddalonej o kilka kilometrów będziemy musieli przedostać się piechotą, ponieważ starszy pan nie pojedzie dalej.
Jak to, ten miły staruszek? Im się chyba coś pomyliło. Wiem, że wprawdzie rozmawiałam z tym panem przez 15 minut w życiu, ale jestem przekonana, że najgorsza zbrodnia jaką mógłby mieć na sumieniu, to co najwyżej przegranie pokaźnej sumy w pokera. Po jakimś czasie zrozpaczony staruszek wyszedł do nas i przeprosił, że nie będzie mógł nas podrzucić dalej (orientował się, że mamy raptem kilka dni na pokonanie ponad pięciu tysięcy kilometrów). Opowiedział nam po kolei, co się wydarzyło za drzwiami sali przesłuchań…
Zgodnie z moją intuicją, starszy pan wcale nie był winny żadnego przestępstwa. Całe zamieszanie wynikło z pewnego zdarzenia, które miało miejsce około… 40 lat wcześniej. Gdy był on dwudziestoparoletnim młodzianem, tak jak wówczas i ja i J, przejeżdżał, podobnie jak my teraz, przez granicę kanadyjsko-amerykańską autostopem. Strażnicy celni, tak samo jak i tego dnia, dokładniej niż zazwyczaj skontrolowali cały pojazd. Najwyraźniej osoby przewożące autostopowiczów są mało przyjaźnie postrzegane przez system i jego funkcjonariuszy. Pech chciał, że akurat tamten kierowca okazał się przemytnikiem. Choć przemytnik to wielkie słowo – on po prostu miał przy sobie kilka gramów zioła. W nagrodę za swój spryt dostał dożywotni zakaz wjazdu na terytorium Kanady. Z kolei jego autostopowicz, a nasz kierowca, został puszczony wolno, lecz w jego rekordzie paszportowym zostało odnotowane, że „brał udział w przemycie substancji niedozwolonych”.
Nuda bywa niebezpieczna!
I oto teraz, po 40 latach, kolejny wielki pech chciał, że późno w nocy ruch na granicy był znikomy i strażnikom się nudziło. Postanowili zatem zajrzeć do najdawniejszych zapisów w historii przejazdów międzykrajowych naszego sympatycznego starszego pana. Doszukawszy się rekordu sprzed 40 lat, uznali, że oto trafiła im się zdobycz i będą mogli wreszcie dać wyraz swojej władzy. Werdykt dla naszego kierowcy – dożywotni zakaz wjazdu na terytorium Kanady. Nieważne, że dzisiaj marihuana w Kanadzie jest częściowo zalegalizowana, nie szkodzi, że zdarzenie się przedawniło, kogo by obchodziło, że najbardziej poszkodowanym zostanie nieszkodliwy staruszek. Czyżby historia miała się powtórzyć i dla naszej dwójki za kolejnych 40 lat? Czy może natrafiliśmy na błąd Matriksa, przez który jeden i ten sam scenariusz powtarza się przez cały czas? Jedną naukę wzięłam sobie do serca: lepiej nie podsuwać się pod nos znużonych celników – ci zapracowani i w pośpiechu zdają się być jacyś tacy bardziej ludzcy…
Dla starszego pana zakaz wjazdu do Kanady i brak możliwości dojazdu na spotkanie ze znajomymi pokerzystami, nie okazały się być jedyną konsekwencją. Od tego dnia, aby przedostać się do „Lower 48” – pozostałej części USA*, mógł tylko i wyłącznie wziąć bezpośredni lot, nawet bez przesiadek na terytorium Kanady. Prom również nie wchodził już w grę, gdyż te wypływają zazwyczaj z portów w południowej części Alaski, a aby się do niej przedostać z północy, trzeba jechać przez… Kanadę.
__________________________________________________________________________________
*Nazwa wzięła się od pozostałych 48 stanów, leżących na południu, czyli „poniżej” Alaski. Ostatnim, 50. stanem, są Hawaje.