Ten dzień miał być banalnie prosty – chciałam się porządnie wyspać, poranek, a właściwie południe spędzić z moimi gospodarzami, Johanną i Markiem, a później pojechać prosto na lotnisko Heathrow w zachodnim Londynie, skąd najpierw udam się do Nowego Jorku, i tam będę miała przesiadkę do Limy. Początkowo wszystko grało świetnie. Piętrowym autobusem do metra, metrem do końca. Na lotnisku przepakowałam bagaż na podręczny i nadawany i śmiałym krokiem podeszłam do bramek bagażowych linii American Airlines. Podaję paszport, pokazuję bagaż. I wtedy mój świat runął!
Pani od kontroli dokumentów: A czy wiza amerykańska jest?
Ja: Ee… Nie ma, ale nie planuję zostawać w Stanach, chcę się tylko przesiąść z jednego samolotu do drugiego na JFK (John Fitgerald Kennedy International Airport).
Pani: Ale wiza musi być. Może być taka elektroniczna, wystarczy zapłacić. Chwileczkę… A nie, jednak nie może być. Polska musi mieć fizyczną wizę, nie spełnia warunków do ESTA.
Ja: …i co teraz?
Szczerze zaczęłam się trząść z przerażenia. Czy oni sobie żartują?
Podszedł jeden ochroniarz, drugi, i usiłowaliśmy rozwiązać problem. W końcu usłyszałam werdykt skazańca: „Nie można się dostać na teren USA bez wizy. Jeśli zdecyduje się pani lecieć, najpewniej odeślą panią z powrotem do Londynu na pani koszt”.
Że nie można się dostać, to było dla mnie oczywiste – ale przesiąść do innego samolotu bez wychodzenia poza lotnisko? Obłęd! Nie pomógł fakt, że byłam na dokładnie tym samym lotnisku JFK dwa lata wcześniej, że zeskanowano wtedy moją wizę, że zrobiono mi zdjęcie i pobrano odciski palców, i że to wszystko jest już od dawna w ich bazie danych. I nie, ja nie zapomniałam tej wizy, mnie po prostu do głowy nie przyszło, że mogą jej żądać przy przesiadce.
Podeszłam do okienek linni lotniczych, że dowiedzieć się, jakie mam wyjścia, choć nogi już miałam jak z waty. Moja podróż! Marzenia! Wszystko w ruinie!
Panie potwierdziły moje obawy – wyraziły chęć pomocy, ale jedynie wtedy, gdy będę miała wizę, gdyż wszystkie inne loty do Limy tych linii lotniczych miały przynajmniej jedną przesiadkę na terenie USA. Tylko jeśli teraz nie polecę, bagatela kilka tysięcy przepadnie… Poradzono mi zadzwonić do agencji turystycznej, w której dokonałam rezerwacji i spytać o możliwość jej zmiany na inne linie. Była to Expedia. Miałam około półtorej godziny do odlotu. Pierwszy telefon, czekam na połączenie z konsultantem dobrych 10 minut, za każdą kilka złotych opłaty. W końcu odbierają, i mówią, że muszą mnie przełączyć na inny numer, bo oni akurat zajmują się wszystkim, tylko nie tym. Kolejnych 10 minut… znowu przełączają na inny numer. Oczekiwanie ciągnie się w nieskończoność. W końcu odbiera jakaś średnio kumata pani i mówi, żebym zadzwoniła za godzinę od teraz, bo w tej chwili nie może mi udzielić pomocy. Za godzinę będzie już po odlocie… Tylko czy mam inne wyjścia?
Z bólem serca postanowiłam poczekać i tylko obserwowałam na zegarku ten okrutny moment, kiedy mój samolot odleciał beze mnie. Chodząc przez tę godzinę jak na szpilkach, dzwonię kolejny raz – usiłowałam połączyć się z numerem, na który mnie przekierowano po raz n-ty, aby rozmawiać choćby nie tyle z tą samą osobą, co z tym samym biurem. Oczywiście okazuje się, że nie ten. Kolejne 20 minut oczekiwania na połączenie z właściwym. A tam jedyne, czego się dowiedziałam, to że nie mogę przerezerwować biletu na inne linie, tylko i wyłącznie na te same, więc wiza jest całkowicie nieodzowna, ponadto w przypadku anulowania nie otrzymam żadnego zwrotu, bo wybrałam tanią opcję, a przebukowanie na inny termin będzie mnie kosztowało zaledwie 270$ podatku od zmiany ORAZ całą różnicę w cenie biletów, które w ciągu kilku miesięcy od mojej rezerwacji wzrosły niebotycznie – czyli minimum 1500$ na najbliższe dni i może 1400$ na tydzień później. Pani się poprawiła: „Jednak tylko 170$. Plus 1583,29$ oczywiście”. Wspaniale!
W końcu nie wytrzymałam nerwowo i zadzwoniłam do domu. Odbiera mama: „No cześć, jak tam lot, gdzie jesteś?!”. „Nie poleciałam”. Cisza. Dopiero po chwili moja mama zdała sobie sprawę, że gdybym poleciała, nie mogłabym dzwonić, bo byłabym w tej chwili jakieś 11 kilometrów nad poziomem morza. Obmyślamy plan działania. Już zaakceptowałam myśl, że będę musiała spać na lotnisku. No tak, zapomniałam dodać, że nie mogłam wrócić do swoich gospodarzy, gdyż zaraz po moim wyjeździe udali się oni na wakacje do Chorwacji. Więc skoro już i tak spędzę noc w poczekalni, to chociaż dowiem się, czy istnieje możliwość wysłania wizy bezpośrednio na lotnisko, jako że nie miałam żadnego londyńskiego adresu. No tak, zapomniałam dodać jeszcze jedną ważną rzecz – swój pokój w Poznaniu, w którym szczęśliwie spoczywała sobie wiza, przed wyjazdem zamknęłam na klucz i wzięłam go ze sobą. Był to w dodatku jedyny klucz, nikt nie miał kopii. Powiedziałam mamie, że najpewniej trzeba będzie wynegocjować włamanie u właściciela mieszkania. Mieć tylko nadzieję, że będzie wyrozumiały…
Tymczasem poszukiwałam jakichś pracowników lotniska, którzy mogliby mi udzielić porady. Nikogo takiego! Tylko pracownicy różnych linii lotniczych. Pewna pani z British Airways, która zapewne była Litwinką, co wyczytałam z jej nazwiska na plakietce, postanowiła za wszelką cenę mi pomóc. Do tego stopnia, że aż momentami miałam wrażenie, że najlepiej wie, czego mi potrzeba. Była jednak bardzo miła. Zaraz zaangażowała się jeszcze jej koleżanka po fachu. Obie stwierdziły, że powinnam zadzwonić do ambasady amerykańskiej w Londynie i spytać o możliwość wydania awaryjnego dokumentu. Obie były przekonane, że jako iż posiadam już wizę, tylko jej nie mam przy sobie, na pewno dałoby się uzyskać taki zastępczy papier. Była jednak niedziela wieczorem, więc dzwonienie do ambasady na nic się nie zdało. Wysłanie wizy z Polski bezpośrednio na lotnisko także okazało się złudną nadzieją. Pozostawało mi spanie w poczekalni… W lotniskowym markecie kupiłam sobie gwiazdki Milky Way na pocieszenie i zapakowałam się w śpiwór. „Muszę zaufać, że tak po prostu miało być” – pomyślałam przed snem.
- Lektura i łakocie na dobranoc w towarzystwie lotniskowego trolleya
- Taką gwiazdkę wyjęłam z opakowania jako pierwszą… coś mi mówiło, że jeszcze będę miała taką minę jak ona – niech ja tylko wyjdę z tarapatów!