Bardzo blisko granicy z Alaską, po stronie Kanadyjskiej, mieści się niezwykłe miasto o nazwie Dawson City (którego nie należy mylić z Dawson Creek, gdzie zaczyna się Alaska Highway). Słowo „city” zdecydowanie jest w tym przypadku przesadą, bowiem obecnie miasto to zamieszkuje nieco ponad tysiąc osób. Dawson City nosi pewną famę, która nieraz zainspirowała twórców książkowych i filmowych – otóż 120 lat temu wybuchła tam wielka gorączka złota.
Sama po raz pierwszy spotkałam się z nazwą Dawson City, o dziwo, w komiksie „Życie i czasy Sknerusa McKwacza” – można w nim przeczytać historię o tym, jak to Sknerus przybył do Dawson w nadziei na rychłe wzbogacenie się. Swoją drogą, jest to fenomenalny komiks. Porządnie zdziwiłby się ten, kto twierdzi, że z tego typu lektury niczego nie można się nauczyć. Historia przygód Sknerusa to piękne streszczenie historii Ameryki drugiej połowy XIX wieku. A jak to było w przypadku legendarnej Gorączki Złota?
Gdy rozeszły się pierwsze wieści o obecności złóż złota w górach i strumieniach dalekiej północy, z całego kontynentu zaczęli zjeżdżać się wówczas do Dawson spragnieni bogactwa poszukiwacze złota. A właściwie należałoby powiedzieć, że nie zjeżdżać, a spływać, gdyż nie istniała wtedy żadna droga prowadząca na takie odległości rejony. Nie było tam nic interesującego cywilizowany świat, więc i potrzeba budowy drogi jeszcze nie zdążyła się zrodzić. W bardzo szybkim czasie liczba ludności osiągnęła apogeum – 40 tysięcy mieszkańców. Oprócz poszukiwaczy, do miasta ściągnęły też masy kupców, właścicieli saloonów, bankowców, hazardzistów i prostytutek, wszyscy z marzeniami o bogactwie i beztroskim życiu. I co dalej…?
Po kilku latach miasto opustoszało. Wieści o rzekomej żyle złota, kryjącej się w górach i potokach tego rejonu, okazały się przesadzone. Największą fortunę gorączka złota przysporzyła tym, którzy potrafili wykorzystać „boom” i wejść w odpowiednią niszę handlową – tak na przykład było w przypadku Leviego Straussa, wynalazcy spodni dżinsowych, idealnych do ochrony ciała w niesprzyjających warunkach. Przedsiębiorcom, którzy pozakładali hotele i domy publiczne, też wiodło się nieźle. A poszukiwacze złota dalej szukali swojego bogactwa po kątach, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce, i się tego bogactwa dorobić.
Obecnie mieszkają tam tylko ci, którzy lubią klimat Dzikiego Zachodu i chcą stylu życia jak sprzed wieku – a to dlatego, że całe miasto wygląda dokładnie tak, jak za czasów gorączki złota. Owszem, przy ulicach stoją samochody, ale budynki wyglądają jak żywcem wyjęte z westernu z Johnem Wayne’em. W miasteczku obowiązuje nawet specjalny przepis zezwalający jedynie na budowę domostw oddających charakter czasów gorączki złota i zakazujący stawiania nowoczesnych budynków.
Inną ciekawą pamiątką tamtych czasów są nazwy potoków, strumieni i rzek, w których szukano złota – Eldorado, Bonanza, Last Chance i Too Much Gold. Co prawda większość poszukiwaczy nie znalazła żadnego złota, ale ostatecznie to nie złoto się liczyło, a fakt odbycia tak długiej i trudnej podróży, ucieczka od codzienności i niesamowita przygoda. A przynajmniej w teorii, bo w praktyce jestem przekonana, że większość poszukiwaczy pluła sobie w brodę, że tyle się fatygowali, aby zostać z pustymi rękami na terytorium nie należącym do najprostszych do okiełznania.