Wymierające języki

Wymierające języki

Święta wieża Babel wyklęta

Posługiwanie się językiem angielskim jest w naszych czasach nieodzowne, a przy tym jakże przydatne. Jeden tylko język wystarczy, by móc porozumieć się w większości regionów świata, poznać ludzi, załatwić biznes, czy choćby zwyczajnie spytać o drogę. Niejeden człowiek próbował wymyślić nowy, sztuczny język, który sprawdziłby się w roli uniwersalnego narzędzia do komunikacji, ale z różnych powodów historycznych to akurat angielski wygrał tę jakże odpowiedzialną pozycję najbardziej rozpowszechnionego języka na naszym globie. Językiem angielskim sprawnie posługuje się ponad 1,2 mld osób, zaraz za nim plasują się chiński (1,1 mld) oraz hindi (637 mln). Dla osób, które kochają podróżować, poznawać świat, takie komunikacyjne ułatwienie to prawdziwe wybawienie. Pod przykrywką wygody, uniwersalności, globalnej wioski, kryje się jednak druga warstwa, równie prawdziwa, lecz głęboko przygnębiająca: języki wymierające.

Czytaj dalej →

Podróżowanie w czasie pandemii

Podróżowanie w czasie pandemii

Jak to zwykle bywa…

Zupełnie nie tak miało być. W grudniu 2019 wyruszyłam z Polski na południe Hiszpanii, gdzie – po raz już któryś z kolei – ze szczura lądowego uległam transformacji w rasową żeglarkę i kolejnych kilka miesięcy spędziłam na morzu. Z Hiszpanii na Wyspy Kanaryjskie, z Wysp Kanaryjskich na Wyspy Zielonego Przylądka, z Wysp Zielonego Przylądka na Małe Antyle… Dalej miało być: z Małych Antyli na Wielkie Antyle, stamtąd na kontynent północnoamerykański i później już prosto przez wschodnie Stany Zjednoczone do Kanady. Ale w międzyczasie nastąpił marzec 2020 i plany podboju Karaibów wzięło licho. Miałam być na morzu, a zostałam – dosłownie – uziemiona, na lądzie, na mojej starej, jarej Gwadelupie. Bez adresu, znajomości (znajomi ze studiów już dawno zdążyli się stąd wyprowadzić), czy perspektyw. A zatem, konieczna była improwizacja.

Czytaj dalej →

1 listopada według Indian Kamëntsá

1 listopada jest szczególnym dniem w bardzo wielu krajach świata – wszędzie tam, gdzie swoje tradycje przekazał Kościół Katolicki. Dotarł on również do Doliny Sibundoy w XIX wieku, silnie odznaczając się w lokalnych obrzędach tutejszych Indian Kamëntsá (zwanymi również krótko Kamsá, wym. kamensza, kamsza). Wiedziałam o tym już wcześniej, więc spodziewałam się ujrzeć w tym dniu obchody podobne do naszych, polskich. Historia jednak bywa pokrętna i tylko do pewnego stopnia pozwoliła katolickim zwyczajom zaznaczyć się w tej andyjskiej dolinie. Dziś chciałabym się podzielić z Wami moimi obserwacjami z tego szczególnego święta, które dane mi było spędzić z indiańską rodziną z plemienia Kamëntsá.

Czytaj dalej →

Medyczny fenomen

Gdy podróżuje się przez wiele miesięcy, nawet najlepsze przygotowania mogą nie wystarczyć i bywa, że musimy improwizować. Tak zdarza się często chociażby w kwestiach zdrowotnych. Złapanie bakcyla w podróży z pewnością nie należy do przyjemności, ba, wielu podróżnikom taka ewentualność spędza sen z powiek. Oczywiście są sposoby, aby zapobiegać niechcianym lekarskim perypetiom w trakcie egzotycznego wojażu, ale nie zawsze się sprawdzają. Można przygotować najbardziej uniwersalną apteczkę, zdolną uleczyć i z kataru, i z tropikalnego robactwa, ale żadna niewidzialna tarcza nie powstrzyma przed wproszeniem się do nas jakiegoś ustrojstwa, jeśli akurat będzie miało na to ochotę – a bo u nas wygodniej niż u sąsiada, a bo jadłospis lepiej dostosowany.

Czytaj dalej →

Indiańskie przedszkolaki

Indiańskie przedszkolaki

W trakcie mojego pobytu na Cabo de la Vela pewnego dnia o samym świcie wzięła mnie ochota na pobieganie. Bieganie było nadzwyczaj przyjemne, jeszcze zanim słońce zacznie prażyć i smażyć, kiedy wioska dopiero budzi się do życia. Po udanym pobieganiu wzięła mnie ochota na przejście się w głąb pustyni. Słyszałam, że znajduje się tam słone rozlewisko i wyobrażałam sobie, że musi to być bardzo fotogeniczne miejsce. Oczywiście ścieżki na pustyni nie są oznakowane i bardzo łatwo jest tam zabłądzić. Ponadto rozlewisko okazało się być o wiele bardziej odległe niż sądziłam. Ale dotarłam tam, już wtedy, gdy słońce bezlitośnie smażyło. Miałam na sobie jedynie kostium kąpielowy i krótkie spodenki – ale ani kapelusza, ani okularów słonecznych, ani kremu z filtrem, ani… butów. Więc trochę się nacierpiałam. Udało mi się jednak dotrzeć w utęsknione miejsce i zadumać nad opustoszałymi widokami niczym z Marsa. W drodze powrotnej słońce było już bardzo blisko zenitu, więc niewiele myśląc, zdjęłam spodnie i… założyłam je sobie na głowę, co by chociaż trochę ocalić swoje oblicze przed upieczeniem. I dalej boso włóczyłam się po bezdrożach, usiłując znaleźć skrót z powrotem do wioski. Błądząc tak po pustkowiu nagle natknęłam się na zabudowania. Zabudowania to może wiele powiedziane, dajmy na to… chatkę. Z owej chatki raz po raz wychylały się kolejne małe łebki szeroko roześmiane na widok zbłąkanej niewiasty ze spodniami na głowie. Śmiały się tak i szczerzyły swoje szczerbate buzie, a ja, niewiele mogąc poradzić na sytuację, pomachałam im tylko radośnie, starając się jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale wtedy przyszedł i to głowy pewien pomysł. Jakby tu żenującą aferę przerobić na twórczą akcję?

Czytaj dalej →

Prawdziwe zielonookie blondynki

Pierwszym odwiedzonym przeze mnie miejscem w Bogocie było osławione Museo del Oro, muzeum złota. W niedzielę akurat wstęp jest darmowy, więc mnóstwo rodzin wybrało się na zwiedzanie – osób miejscowych było o wiele więcej niż turystów, ale po raz pierwszy od wielu miesięcy natknęłam się tu na Polaków! I do tego jedna osoba pochodziła z Łodzi, mojego miasta. Aż się ciepło robi na sercu ; ).

Muzeum jest wielkie i fascynujące, opowiada prawie wyłącznie o prekolumbijskich kulturach i ich złotych dokonaniach. Jest również wiele o magii, szamanach i tajemnych rytuałach. Ale nie o tym miała być mowa. W Museo del Oro spotkała mnie urokliwa sytuacja. Przechodząc od jednego eksponatu do drugiego, zauważyłam, że ktoś mi się wnikliwie przygląda. Była to dziewczynka, bardzo młoda, ale przy tym elegancka, o długich, ciemnych włosach. Na jej obliczu malował się zagadkowy uśmiech. Czytaj dalej →

Po Kolumbii najlepiej lądem

Po miesiącu pobytu na karaibskim wybrzeżu Kolumbii, ruszyłam dalej na południe. Z miejscowości Riohacha przedostałam się do stolicy, Bogoty, autobusem linii Copetran, które istnieją tu już od czasów II wojny światowej. Podróż trwała 20 godzin, było kilka przystanków, ale najdłuższe z nich trwały nie więcej niż 15 minut. Przed podjęciem decyzji na przejazd autobusem miałam spore wątpliwości po przeżyciach związanych z tym typem transportu w Peru.

Jak to wyglądało w ojczyźnie Inków?

Czytaj dalej →

Pomóżmy mieszkańcom Dominiki

Uwaga, pilne! Proszę o udostępnianie.

—> Maria Relief – pomoc dla ofiar huraganu na Dominice

Dominika jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej dzikich wysp Karaibów. W całości pokryta tropikalną dżunglą reprezentuje to, czym Karaiby były przed nadejściem cywilizacji z zachodu. To wyspa ponad 300 rzek, kolorowych papug, drzew owocowych i kompletnego „don’t worry, be happy”. Żyją tu ostatni potomkowie Indian Karibów. To właśnie na Dominice kręcono mnóstwo ujęć z kultowych Piratów z Karaibów. Mieszkańcy, głównie pochodzenia afrykańskiego, są bardziej przyjacielscy niż na jakiejkolwiek innej wyspie, którą dane mi było odwiedzić. Czytaj dalej →