Miejsce dla spragnionych świata podróżników i awanturników

Alaska Highway

Istnieje kilka podstawowych sposobów, aby dostać się na Alaskę. Stosunkowo najprostszym jest droga morska – z północno-zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych odpływają promy i po około czterech, pięciu dniach drogi jest się na miejscu. Niestety jednak taki rejs wiąże się z ogromnymi wydatkami, w sezonie to może być koszt nawet 700 dolarów za osobę. Drogą powietrzną cena jest zwykle o połowę niższa, ale za to najtańsza i przy tym wciąż bardzo ciekawa jest droga lądowa.

A droga to nie byle jaka, bo jedna z najbardziej malowniczych na świecie. Tak zwana Alaska Highway, Alaskańska Autostrada, rozpoczyna się  w Dawson Creek w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie i kończy w Delta Junction na Alasce, co daje łącznie 3560 kilometrów. Cała ta droga została wybudowana w zaledwie osiem miesięcy w 1942 roku. Wtedy to władze USA, świeżo po ataku Japonii na Pearl Harbor, uznały, że jak najszybciej muszą połączyć Alaskę z resztą kraju, aby móc tam przerzucać ciężkie sprzęty artyleryjskie i samych żołnierzy. Nad budową Alaska Highway pracowało 27 tysięcy ludzi i okrzyknięto ją jako największy i najtrudniejszy projekt konstrukcyjny od czasów Kanału Panamskiego.

W trakcie mojej podróży przekonałam się, jak to jest pokonać trasę Alaska Highway autostopem. Otóż, aby złapać stopa – tradycyjnie trzeba mieć szczęście. Na północy Kanady żyje raczej niewielu ludzi, więc i ruch jest niewielki, a ci, którzy jeżdżą tą drogą, zazwyczaj albo są kierowcami służbowych pojazdów i nie mogą zabierać autostopowiczów, albo też są właśnie w trakcie przeprowadzki na Alaskę i mają samochód pełen rupieci od podłogi aż po sam sufit – więc też nie mogą nikogo zabrać. Z tego powodu łatwo jest utknąć na wiele godzin mozolnego czekania z brakiem jakiejkolwiek gwarancji na to  kiedy, jak, i czy w ogóle uda się ruszyć dalej.

Ale jeśli tylko ma się odrobinę szczęścia, to można się załapać na raz na kurs przez całą Alaska Highway jednym tylko pojazdem, ponieważ tam właśnie kieruje się większość podróżnych. I mnie właśnie przytrafiło się takie szczęście – po wcześniejszych wielu dniach pecha i ciągłego utykania w miejscu, żeby nie było zbyt kolorowo. Kierowcą, który zaoferował podwiezienie, był starszy pan o imieniu Woody, który jechał spędzić wakacje z rodziną w Anchorage, a wyruszył z Virginii, czyli ze wschodniego wybrzeża kontynentalnych Stanów, więc spędził w samochodzie już prawie tydzień. Wśród Amerykanów tego typu podróżowanie jest całkiem popularne – samochód wypchany bagażem, wygodny materac w pojemnym bagażniku, podręczna kuchenka – i w drogę. Wiele osób potrafi tak mieszkać przez długie lata. Sama też bym nie narzekała!

A więc następnych kilka dni miałam podróżować z tym właśnie starszym panem. To był bardzo sympatyczny człowiek, chociaż nie zamieniłam z nim zbyt dużo słów, bo był trochę przygłuchy, co nie ułatwiało rozmowy. Po kilku godzinach jazdy pan Woody się zmęczył, i stwierdził, że teraz moja kolej na prowadzenie, a on pójdzie spać. Cóż za fenomenalny pomysł! Auto-autostop, autostop zrób-to-sam, dowód na wielkość zaufania całkiem obcego człowieka. To była nader uczciwa wymiana – ja byłam wieziona za darmo, a kierowca mógł się zdrzemnąć czy zwyczajnie poczytać gazetę zamiast siedzieć cały czas za kierownicą. Ba, starszy pan Woody nie tylko ufał, że mała blondynka go nie uprowadzi, ale też że ma wystarczające doświadczenie za kółkiem, abyśmy nie wylądowali przy kolejnym zakręcie w alaskańskim rowie, kopanym przez część z tych 27 tysięcy alaskańskich bohaterów.

 

Co o tym myślisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy